Po porannej saunie (nie, nie skusilismy sie na tarzanie w przymarznietym sniegu - zimny prysznic byl szczytem mozliwosci) ruszylismy w droge. Plan na dzis -kopalnia ametystu w Luosto (Ametistikaivos).Na miejsce dowiozl nas zaprzeg saniowy (?) ciagniety przez skuter sniezny.Wycieczka arcyciekawa, mroz porzadny, kopalnia nietypowa. Na koniec kazdy uczestnik mogl sobie wygrzebac ze sterty jeden ametyscik- co oczywiscie poczynilismy. Cieplo wspominamy mehu (nie wiem czy tak sie pisze,ale na pewno tak sie wymawia) - goracy sok zaserwowany na jakims etapie zwiedzania - dobrze rozgrzewal.
Reniferow bylo wszedzie pelno. Gramolily sie na drogi i staly przed samochodem jakby nic. I mysmy stai, dopoki reniferowm sie nie znudzilo.
W drodze powrotnej do Kemijarvi wnikliwie obserwowalismy niebo, szukajac zorz. Warunki byly dobre- mrozno i bezchmurnie. Jakas zielona poswiata byla na niebie caly czas,ale pewnosci nie mielismy. Ze die godziny tak jezdzilismy zatrzymujac sie w roznych miejsach i wpatrujac w niebo. I nic - poza tym zielonym lukiem. Troche zrezygnowani postanowilismy wrocic. I w momencie kiedy zaczelam przekrecac klucz w drzwiach od domu, za plecami niebo zaczelo tanczyc. Zdjecia w niewielkim stopniu oddaja to, co widzielismy...